środa, 22 stycznia 2014

6. Frida w Paryżu

Od 9 października 2013 do 13 stycznia 2014 można było obejrzeć wystawę Frida Kahlo/Diego Rivera. Art in fusion w Musée national de l'Orangerie.
Ekspozycja cieszyła się dużą popularnością dlatego nawet w środku tygodnia trzeba było czekać przynajmniej godzinę w długiej kolejce. Przykrą niespodzianką okazałą się grupa starszych ludzi, którzy zamiast stanąć w kolejce zaczęli się przepychać i zrobili dużą awanturę kiedy personel nie chciał ich wpuścić przez drzwi wyjściowe do środka. Na koniec i tak zostali wpuszczeni ale czy nie mogło to się odbyć spokojnie i kulturalnie? W środku nagle odzyskali siły bo przepychali się, popychali i szturchali wszystko co stało im na drodze. Jak widać starszych ludzi, którzy uważają, że przez wzgląd na wiek wszystko im się należy nie brakuje i tutaj.
Sala na której odbywała się wystawa była pomalowana jak dom Fridy - mocny niebieski z żółcią i zielenią. Co jakiś czas pojawiały się rośliny rodem z Meksyku. Pewnie gdyby nie było takich tłumów można by się poczuć jak w Ameryce Łacińskiej.
Prace Diego Rivery są ogromne, przy nich malutkie obrazy Fridy wyglądają bardzo niepozornie, jednak to one robią największe wrażenie.




 Obrazy niesamowicie oddają jej cierpienie.  Całkowicie mnie poruszyły.






















Nie zabrakło też filmów i zdjęć z życia artystów.
Na koniec pokazano jak twórczość Fridy nadal oddziałuje na współczesną sztukę.
Przyznam szczerze, że z wielką niecierpliwością czekałam na tą wystawę. Frida od zawsze była moją ulubioną artystką i nie mogłam się doczekać żeby zobaczyć jej prace na żywo. Nie zawiodłam się.
Niestety wystawa jest już zakończona ale jeśli kiedyś będziecie mieć okazję do zobaczenia obrazów Fridy Kahlo na żywo, koniecznie musicie ją wykorzystać.

czwartek, 9 stycznia 2014

5. Zawarcie związku partnerskiego we Francji. Część I


Jak wygląda zawarcie związku partnerskiego we Francji? Po przeglądaniu informacji w Internecie wydawało nam się, że wiemy wszystko o PACS (związek partnerski) i nic nas nie zaskoczy. Najpierw wybraliśmy się do Polskiej ambasady. Spodziewałam się, że będzie wyglądać ładnie no i żeby zrobić dobre wrażenie na rodakach mieszkających w Paryżu wystroiłam się jak na jakąś elegancką imprezę. Niestety czekało mnie rozczarowanie. Budynek co prawda ładny, jak większość budynków w centrum Paryża. W środku jednak wszystko wyglądało jak polski urząd pracy czy coś w tym stylu. Parę okienek, powolne panie i ogólnie ciężka atmosfera. Od razu poczułam się swojsko kiedy jakaś baba starała się przede mnie wepchnąć. Za odpis urodzenia + jego tłumaczenie musieliśmy zapłacić 60 euro. Oczywiście zaznaczyliśmy, że wszystko jest do PACS i spytaliśmy się czy to wystarczy. Miało wystarczyć. Następnie musieliśmy czekać miesiąc aż te papiery przyślą. Telefon do ambasady nie działał dlatego musieliśmy iść na ślepo z nadzieją, że dokumenty czekają na nas na miejscu. Niczego na szczęście nie brakowało więc kolejnym przystankiem był urząd, który mieści się niedaleko nas (na spotkanie musieliśmy czekać 3 miesiące). Do tego momentu wszystko układało się jak po maśle. W urzędzie zaproszono nas do gabinetu, usiedliśmy i pani zapytała mnie o coś po francusku. Nic nie zrozumiałam, B. wytłumaczył, że nie jestem francuskojęzyczna. I w tym momencie miła pani zmieniła się w urzędowego potwora. Tłumacząc mojemu B., że w takim wypadku potrzebujemy tłumacza, który przyjdzie z nami cały czas się na mnie gapiła jakbym była nie wiadomo czym. Podejrzewam, że nawet nie wiedziała, że Polska jest w Europie bo stwierdziła, że moje papiery nie wystarczą i muszę mieć jakiś dokument, który udowodni, że nie mam męża i coś tam jeszcze. Te dokumenty nie są potrzebne dla osób pochodzących z Europy. Zostaliśmy szybko wyproszeni, a ja zostałam potraktowana spojrzeniem: Nie masz prawa zabierać naszych mężczyzn skoro nie jesteś Francuzką.
Żeby wszystko było jasne B. dzwonił wcześniej do tych pań z urzędu od PACS, pytał jakie dokumenty nam są potrzebne i zaznaczył oczywiście, że pochodzę z Polski. No ale jak widać nie dla psa kiełbasa. Następne spotkanie przydzielili nam na połowę lutego. Hura! Szczególnie, że miałam mieć darmowe ubezpieczenie - teraz będziemy musieli czekać kolejny miesiąc, a lekarze wcale nie są tutaj tani. Dlatego nie mogę chorować.
Poszliśmy wczoraj do polskiej ambasady spytać się o te dodatkowe dokumenty. Dostaliśmy jakiś papier z pieczątką na którym było napisane, że nie potrzebuję nic więcej - oczywiście koszt 30 euro. Ciekawa jestem tylko ile tłumacz nas wyniesie - w końcu będzie musiał się pofatygować z nami do urzędu.